wtorek, 22 września 2015

Nie tylko o uchodźcach

Tematem, który ostatnio rozpala internet najbardziej, jest chyba, kwestia uchodźców. Strony i wydarzenia za i przeciw mnożą się na fejsbuczku jak młode króliki. Ponieważ lubię dorzucać swoje trzy grosze, o tej sprawie napiszę dzisiaj.

Nie chcę się zajmować agitacją na rzecz jednej ze stron. Mój punkt widzenia jest troszeczkę inny. Przede wszystkim wydaje mi się, że zgubiono gdzieś po drodze sens tej batalii. Okopaliśmy się światopoglądem. Z jednej strony "postępowa, inteligencka, liberalna hołota", a z drugiej "rasistowska, ksenofobiczna i zaściankowa hołota". Dwie "hołoty", swoją drogą internet zaczął chyba nadużywać tego słowa, ścierają się na argumenty, wyzwiska, bycie bardziej inteligentnym i protekcyjnym w stosunku do tej drugiej strony. A gdzie w tym wszystkim ludzie?

Pomóc trzeba. Myślę, że każdy człowiek, posiadający chociaż resztkę przegniłego serduszka, się z tym zgodzi. Tylko jak zrobić to w sposób odpowiedzialny. Azyl dany uchodźcom jest środkiem doraźnym, na tu i teraz. I jest też środkiem mało skutecznym. Europa uratuje jakąś część ludzi dotkniętych wojną, a co z resztą? Zostaną tam i zginą? Pomoc powinna być długofalowa, zaplanowana i przede wszystkim rozwojowa, aby po stabilizacji, ci ludzie mogli odbudować kraj. Powinniśmy stworzyć możliwości do egzystencji i stopniowym polepszaniu bytu ludności dotkniętych wojną. Dać im ochronę, pomoc w walce za kraj, pomoc humanitarną, transporty żywności, leków, wszystkiego, co potrzebne jest do normalnego funkcjonowania. Przyjmowanie uchodźców, bardzo szlachetne, nie rozwiąże problemu, jakim jest wojna. Wojnę rozwiązuje jedynie zwycięstwo którejś ze stron. Niestety.

Jeżeli może coś mnie cieszyć w tej sytuacji to, poniekąd, reakcja polskiego społeczeństwa. Pomijam różnego rodzaju agresywne wypowiedzi i całą gównoburzę, chodzi mi o "żądamy referendum w sprawie...". Znalazłem takie strony nie tylko w związku z uchodźcami ale i masą innych kwestii ważnych społecznie. Podoba mi się to, bo taka postawa świadczy o chęci aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym, o braniu odpowiedzialności za kraj i o rodzącym się duchu demokracji, czegokolwiek bym o demokracji nie sądził. Bo skoro już musimy w tej demokracji żyć, niech będzie to demokracja, w której decyzje w sprawach ważnych społecznie, podejmowane są na drodze referendalnej i gdzie to naród ma rzeczywistą władzę, a nie parlamentarzyści. Inna demokracja nie ma dla mnie sensu.


poniedziałek, 14 września 2015

Chciałbym zjeść normalny obiad.


Chciałbym zjeść normalny obiad. W zwyczajnej szkole. Na niczym niewyróżniającej się stołówce. Ale, jak się po raz kolejny okazuje, prosić polską edukację o zwyczajność, to żądać zbyt wiele.

Rok szkolny w pełni, a rozporządzenie pani minister, dotyczące "zdrowego żywienia", przyprawia mnie o mdłości. Chciałbym powiedzieć coś w stylu "nic dziwnego, że system edukacji jest, jaki jest, skoro pracują w nim idioci", ale jednocześnie nie chcę być złośliwy, więc tylko to napiszę...

Akcja zakrawająca na debilizm, dlaczego? Zakazano solić i słodzić. Zabroniono sprzedawać batoniki. Dzieci nie chcą jeść obiadów, bo te są zwyczajnie niesmaczne. Jak zwykle wpadnijmy w skrajność. Bo przecież dzieci tyją od posłodzonego kompotu i posolonych ziemniaków. Nie spotkałem jeszcze osoby, która czubatymi łyżkami soliła sobie posiłek, ale co ja tam wiem. W końcu jestem randomowym człowieczkiem, egzystującym w tym kraju, a nie Minister Edukacji. I chyba jestem też normalny...

Ale koniec tych złośliwości. Przepraszam z głębi do cna przegniłego serduszka. Teraz będzie już tylko merytoryczne. Nie mam nic przeciwko zdrowej żywności. Jestem nawet bardzo za. Tylko to co robi ministerstwo to jakiś reżim. Naprawdę kary od tysiąca do pięciu tysięcy złoty za posiadanie w sklepiku batonika? Niech pani minister sama pije kawkę bez cukru i nie je ciastek na posiedzeniu Rady Ministrów, czy innych Komisji Edukacji.

I po raz kolejny mam wrażenie, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma nic wspólnego z edukacją, bo gdyby miało, zorganizowałoby w szkołach cykl zajęć o zdrowym żywieniu, spotkania z dietetykami, na których dzieci mogłyby zadawać pytania, prowadzić dyskusje, gdzie posiadłyby elementarną wiedzę z dziedziny techniki żywienia. A decyzję o tym co zjem, pozostawić mi i ufać w moją odpowiedzialność, bo w końcu wszyscy kiedyś odpowiedzialni będą. Ale łatwiej (bo mam skrytą nadzieję, że nie chodzi o to, że taniej) wprowadzić zakazy.

Edukacja zaczyna się w domu i naprawdę nic nie pomoże, jeśli rodzice będą zamawiać pizzę, wozić do wszelakiego rodzaju kebabów, hamburgerowni i innych smażalni frytek. Może niedługo wprowadzimy ograniczenia wiekowe na wejście do cukierni. Swoją drogą może państwo ma zbyt dużą władzę, skoro jednym rozporządzeniem jest w stanie kontrolować to co jemy.  Apeluję o normalność, a nie popadanie w skrajności! O edukację, a nie reżimowe zasady! Bo skoro największym problemem polskiego systemu oświaty jest posłodzenie dziecku kompotu, to... ech pozostawiam to już prywatnej analizie zgromadzonych tu internetów.

Jedzmy arbuzy, bo zdrowe.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Poprawmy się


Zawsze podziwiałem ludzi potrafiących walczyć za to, w co wierzą do samego końca. Najwyższy szacunek, nawet jeśli nie zgadzam się z ideami, za które się wysadzają. Jednak czasem, tak myślę, lepiej byłoby spasować.

Do czego piję... do pewnej posłanki i jej "wziąść". W internecie zawrzało. To już nawet nie prymitywne hejty, ale pełne pogardy wyśmianie. Sama zainteresowana, niczym Cambronne z okrzykiem "Gwardia umiera, ale się nie poddaje", pada pod szyderstwem internetowego Waterloo. Mimo miażdżącej krytyki twardo stoi przy swoim, co jest tyle godne podziwu, co pożałowania. Nie jestem językoznawcą, nie będę nawet udawał, że o języku wiem dużo. Jest coś takiego jak norma uzualna, czyli użytkowa, w myśl której jakieś słowa są społecznie akceptowalne. Jednak druga norma, skodyfikowana, to ta, która wyznacza reguły rządzące językiem, jego gramatyką i zapisem. Wystarczy sięgnąć po jakikolwiek słownik. W "Słowniku ojczyzny polszczyzny" profesora Jana Miodka czytam komentarz do hasła "WZIĄĆ": "Błędnie wziąść - zamiast wziąć - tworzone jest pod wpływem analogii do takich bezokoliczników z wygłosowym -ść, jak usiąść, trząść, posiąść, kłaść, zjeść.". Jak widać pomyłka jest możliwa i bywa częsta.

O ile dyskusja językowa, nawet by mnie zainteresowała, o tyle polityczny szum i dorabianie do tego filozofii już nie. Urojenia, pretensje, obrazy i to, kogo przez co wyrzucili, pozostawiam prywatnej analizie wszystkich zgromadzonych w internetach. Ja chcę wrócić do języka.

Pomyłki zdarzają się wszystkim, ja co chwila popełniam błędy, w tym tekście, wprawne oko rasowego korektora, albo i nie, wyłapie pewnie z dwadzieścia. Jednak jeśli ktoś zwróci mi uwagę, dziękuję i po cichu błąd poprawiam. Sam, jeśli wiem lepiej, też staram się "poprawiać" innych. Poprawiajmy się. Wszyscy, każdy każdego, z życzliwością, żeby jak najwięcej osób mówiło dobrze po polsku. Bo polski to naprawdę trudny język. Dbajmy o niego, bo nikt inny tego za nas nie zrobi. Jeśli nie jesteśmy czegoś pewni, sprawdźmy to, bo chyba nie warto wstydzić cię potem swoich wypocin na Gramatycznych nazistach.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Niedługo szkoła, a już teraz...

Słońce nie świeci już światłem lata, poranki i wieczory zrobiły się chłodniejsze, a nocą nie wystarczy przykryć się tylko kocykiem. Lato ucieka, a jesień zagląda na nasze podwórko. Trzeba zacząć gromadzić zapasy witaminy D na czas jesiennej depresji, a tą, szkoła przyniesie na pewno.

Moje rodzeństwo powoli zaczyna się szykować na powrót do smutnej rzeczywistości. Przypominamy sobie, jak czytać czytanki, jak mnożyć, o co chodziło w "Balladynie" i czym są wzory skróconego mnożenia. Co ambitniejsi znajomi już od paru tygodni uczą się do matury,a choć ja sam naukę zaczynam od października, zacząłem się zastanawiać jak to z tą nauką jest. 

Moje zdanie na temat systemu edukacji jest proste. Jedyną rzeczą, której nas uczy to czym jest ironia, żebyśmy wiedzieli dlaczego nazywany jest systemem oświaty. Może czasem warto przyjrzeć się czego uczą nas, albo nasze dzieci. Bo o ile ministerstwo pieje nad sukcesami kolejnych reform o tyle nauczyciele uczący od kilkudziesięciu lat tak samo, pozostają niereformowalni. Mało tego, nie bardzo rozumiem po co reformować coś z wierzchu, skoro od środka nie działa. To jak zmiana paska w zepsutym zegarku.

Szkoła powinna uczyć, co do tego wątpliwości nie ma. Każdy powinien zdobyć elementarną wiedzę, ale tak jak z kogoś o zerowej koordynacji wzrokowo-ruchowej nie będzie bramkarz w Champions League, tak z kogoś bez predyspozycji nie zrobimy fizyka, matematyka, czy filologa. A tymczasem ze wszystkich robimy nie tylko magistrów, bo to już nie wystarcza, ale doktorów, posiadaczy milionów kursów, w większości nieprzydatnych ani posiadaczowi, ani społeczeństwu, ale wymaganych. Jednak nie o tym chciałem pisać. Nie chcę też oskarżycielsko rzucić, że szkoła nie uczy życia, bo do życia musimy przystosować się sami. Chciałbym, żeby system oświaty rozwijał mnie, nas, nasze dzieci, czy rodzeństwo. Powiedzmy sobie szczerze, uczenie na pamięć pustych formułek, których nie rozumiemy nie jest edukacją, ani tym bardziej czymś rozwojowym. W efekcie czego szkoła nie uczy samodzielnego myślenia!

Wydaje mi się, że program edukacyjny jest źle zbilansowany i niesprawiedliwy. Chodzi mi o to, że mamy przerost formy nad treścią. Już nawet w podstawówkach powstają klasy profilowane, co traktuję bardziej jako ciekawostkę i atrakcję dla dzieciaków z klas 1-3. Problem pojawia się później, gdy, nie pewny jeszcze co chce robić w życiu, człowiek jest zobligowany do wyboru profilowanej klasy i przedmiotów, które będą obowiązywały go w formie rozszerzonej. Mógłbym próbować wziąć w obronę system edukacyjny, którym szedłem, bo pierwsza klasa liceum była ogólna, bez rozszerzeń, wszystkie przedmioty w wymiarze podstawowym. Mógłbym, ale był to całkowicie stracony rok dla uczniów i nauczycieli. Bo o ile w pierwszej klasie zrobiliśmy podstawy genetyki o tyle w trzeciej powtórzyliśmy to, tylko że w wymiarze rozszerzonym. W praktyce dodając dwa dodatkowe tematy, których nie omawialiśmy we wcześniejszych latach. Ponadto nie podobają mi się twory takie jak historia i społeczeństwo, czy przyroda zamiast chemii, biologii i fizyki, dla osób które nie uczą się ich w wymiarze rozszerzonym. Skoro już koniecznie i na siłę musimy wpychać godziny, dajmy normalne przedmioty. Raz tygodniowo, w stopniu podstawowym.

Po drugie szkoła, mam na myśli głównie licea, "dyskryminują" uczniów nie tyle słabszych, co z różnego rodzaju problemami. Jak grzyby po deszczu wyrastają placówki z oddziałami dwujęzycznymi i dobrze, sam chodziłem do takiego liceum i bardzo je sobie chwalę. Natomiast w miejscu w którym mieszkam, w mieście pięćdziesięciotysięcznym, nie ma żadnej szkoły średniej z odziałem integracyjnym. Dlaczego? Takie dzieci muszą jeździć, bardzo często wraz z rodzicami, do sąsiedniego miasta. W samej Warszawie szkół ponadgimnazjalnych z oddziałami integracyjnymi oraz z klasami integracyjnymi jest łącznie sto trzydzieści trzy (dane ze strony PPP nr 15), podczas gdy publicznych szkół ponadgimnazjalnych (jak podaje warszawskie Biuro Edukacji) jest dwieście trzydzieści dwie. Być może dane z Warszawy nie rażą, jednak co z mniejszymi miastami, o miasteczkach nie wspominając. Często przez to, bardzo inteligentne dzieci z trudnościami adaptacyjnymi w społeczeństwie (np. autystycy) nie mają prawidłowych warunków do rozwoju. A chyba to o rozwój w edukacji chodzi.

Nie potrzebujemy reform edukacji. Potrzebujemy nowego systemu oświaty, dostosowanego do rzeczywistości w jakiej żyjemy, ale przede wszystkim do bas, którzy w tym systemie musimy funkcjonować, do naszych potrzeb, możliwości i oczekiwań.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Szarzyzna...

Ostatnio przeczytałem w gazecie bardzo ciekawy artykuł. Był to swego rodzaju rzut krytyczny na kondycję polskiej elity intelektualnej, choć w szerszej perspektywie mógłby odnosić się do inteligentów z całego świata.

Zostawmy świat, niech on tam sobie upada, zajmujmy się kwestiami istotnymi. Po przeczytaniu szczerze pogratulowałbym autorce fantastycznego artykułu. Trafiony osąd, naprawdę dobre ujęcie tematu, jednak najchętniej zadałbym jej kilka pytań. Bo tak w zasadzie to... o kim jest mowa? No o intelektualistach. I znów kim są ci intelektualiści? Lekarz to ktoś, kto ukończył medycynę, prawnik to ktoś, kto skończył prawo, mama to ta, co urodziła i wychowywała, a intelektualista? Ktoś inteligentny? Bardzo być może... nawet na pewno, tylko czemu za przykład nader inteligentnego intelektualisty podaje nam się Żeromskiego, a nie choćby Pitagorasa, Talesa, czy bodaj Keplera? Niesamowicie inteligentni ludzie, z pewnością intelektualiści, ale co z tego, skoro nie napisali "Przedwiośnia".

Teraz tak sobie myślę... może inteligent, intelektualista, to jedno z tych "niedefiniowalnych" pojęć. Albo się nim jest, albo się nim nie jest. Jeszcze pół biedy jak inteligentem zostało się przez aklamację przynajmniej części społeczeństwa. Gorzej jak delikwent sam siebie za intelektualistę uważa. Na szczęście, Bóg w swej nieskończonej mądrości dał ludziom do użytku przedrostek pseudo-. Dzięki niemu, każdy może zostać tym jedynym, prawdziwym przedstawicielem polskiej elity i chwalić się swoimi licznymi, codziennymi wyjściami do teatru na fejsbuczku i snapczacie, podczas gdy wszyscy inni pozostaną marnym żartem, pozbawionym jakiejkolwiek światowości i nawet nieszczęsnego blichtru, nader często trzymającego się ludzi kultury. Każdy więc obrzuca każdego magicznym przedrostkiem, stojąc na straży jedynego, prawdziwego depozytu intelektualnego świata.

Ja dalej nie wiem, czym, względnie kim, jest inteligent, co robi i z czym go się je. Etos, te sprawy, wszystko spoko, tylko gdzie ci inteligenci? Ktoś postanowił, że inteligencja to elity społeczne, założenie słuszne, z tym że elity społeczne postanowiły że są intelektualistami. No i się troszkę przeceniły, uzurpując sobie tytuł, z użyciem którego miałbym problem w odniesieniu do niejednego wąsatego pana z prof. przed nazwiskiem. Bo tak naprawdę, z mojej pozycji szeregowego obywatela, co ja widzę patrząc na elity. Otóż zaglądam w nie i nim dostrzegę płyciznę, widzę dno. Grupę dziecinnych obrażających się przedszkolaków, oburzonych i zacietrzewionych, zramolałych starców i robiących z siebie błaznów, by pozostać w łaskach chamskich skandalistów.

Nie wiem spod którego kamienia wypełzłych nasze elity. Każdy ma jedyne słuszne poglądy, i każdy, pełen pogardy, obstaje przy swoim, w imię inteligenckiego etosu, wspólnego dobra i świetlanej przyszłości.

Idąc za radą autorki artykułu, szukam autorytetów w niszowych mediach, gdzie nie jest istotny skandal, ani dolewanie oliwy do ognia. Szukam ucha, które będzie chciało mnie wysłuchać i głosu, z którym mógłbym polemizować, nie prowadząc świętej wojny. Nie słychać ich, ale wierzę, że gdzieś tam są, niedobitki pracy u podstaw.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Całe życie w Internecie

Kiedy w połowie maja zaczynały się moje najdłuższe wakacje w życiu, postanowiłem uczynić je najlepszymi. Miałem pójść, pojechać, polecieć i teleportować się wszędzie. Obejrzeć, przeczytać, i usłyszeć wszystko. Miałem spędzić je jak najefektywniej. A spędziłem je w internecie.

Pielęgnowałem wirtualne znajomości na fejsbuczku, zamiast doprowadzić do spotkania. Czasem temat urywał się wpół gwizdka, czasem kończyliśmy go, już niemal kultowym, "no koniecznie musimy się spotkać". I to z ludźmi do których mam trzydzieści minut drogi. Godzinami oglądałem jakieś pierdoły na youtube, a tyle fajnych filmów weszło do kin. Przynajmniej czytałem... trochę.

Tu nawet nie chodzi o to, że w internecie, w tej mojej małej części internetu, tak dużo się dzieje i tak bardzo mnie to absorbuje. Po prostu bez niego, nie mam co ze sobą zrobić. To już taki rytuał. Wstając rano, pierwszą rzeczą jaką robię, jest sprawdzenie facebooka i maila, żeby wiedzieć co się mniej więcej dzieje. Potem przez większość dnia przychodzą jakieś snapy, wiadomości i powiadomienia i inne pierdoły, przerywające wszystko to, czym w danej chwili się zajmowałem.

Przeżyłem, może nie szok, ale ogromny dyskomfort, wyjeżdżając w miejsce, gdzie nie mogłem połączyć się z internetem. Ale wtedy, coś sobie postanowiłem. Muszę inaczej zorganizować moje życie. Nie mogę uzależniać się w takim stopniu od tego pożeracza rzeczywistości, bo rzeczywistość jest o wiele ciekawsza.

Łapcie warszawską ulicę o 5:50 rano :) to chyba jedyna pora dnia, o której można dziś wyjść na spacer.

piątek, 7 sierpnia 2015

Wróciliśmy!

"I smutek i nuda" jak to pisał Lermontow. Mam nadzieję, że podczas naszej długiej nieobecności nie wynudziliście się zbytnio i, oczywiście, że nasze zniknięcie nie było najsmutniejszym wydarzeniem ostatnich miesięcy ;). Nie chcielibyśmy przyćmić śmierci ciotki, wojen, ani epidemii. Skoro już powróciłem z zaświatów, należy się słówko wyjaśnienia. Chciałbym móc usprawiedliwić się maturami, ale to nie takie proste. Matury były, zostały zdane. Cóż, długo mnie nie było bo chciałem wrócić z "czymś". I bam! Mam nadzieję że nowy wygląd, choć bądźmy bardziej światowi, nowy dizajn przypadł wam do gustu :). Oprócz tego zaczynamy dzielić blog tematycznie i na różne zakładki. Wiecie, życie, recenzje, pierdółki, a w przyszłości, Wydział Tragedii (o ile się uda) i kilka innych, które niech na razie pozostaną tajemnicą. O ile życie i recenzje nie powinny sprawiać większych trudności interpretacyjnych, o tyle pozwólcie mi, pokrótce, wyjaśnić o co chodzi z pozostałymi kategoriami. Pod hasłem "pierdółki" kryje się twórczość własna i takie tam... pierdółki :). Co się tyczy Wydziału Tragedii... powziąłem próbę stworzenia Internetowego Teatru Bezsensownej Egzystencji. Mam nadzieję, że jakoś to wyjdzie, a efekty będą widoczne już niebawem ;).

Prace trwają, dopieszczamy szczegóły, ale już nie mogłem się doczekać.

Mam też ogromną prośbę do Was wszystkich, bądźcie aktywni! Chciałbym mieć jakąś Waszą odpowiedź zwrotną. Co sądzicie, z czym się zgadzacie, co do Was nie trafia, a co Was przekonało. Nie wstydźcie się komentować, lajkować, udostępniać i wytykać mi błędów ortograficznych, językowych i interpunkcyjnych. Pseudointelektualnych blogasków nigdy za wiele. Razem szerzmy jego dobrą nowinę po krańce internetów! Z głębi mojego przegniłego serduszka, dziękując Wam za cierpliwość i wyrozumiałość <3

P. S. Nie zapomniałem o czymś do posłuchania. Coś z klipem w wakacyjnym klimacie :)