poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Niedługo szkoła, a już teraz...

Słońce nie świeci już światłem lata, poranki i wieczory zrobiły się chłodniejsze, a nocą nie wystarczy przykryć się tylko kocykiem. Lato ucieka, a jesień zagląda na nasze podwórko. Trzeba zacząć gromadzić zapasy witaminy D na czas jesiennej depresji, a tą, szkoła przyniesie na pewno.

Moje rodzeństwo powoli zaczyna się szykować na powrót do smutnej rzeczywistości. Przypominamy sobie, jak czytać czytanki, jak mnożyć, o co chodziło w "Balladynie" i czym są wzory skróconego mnożenia. Co ambitniejsi znajomi już od paru tygodni uczą się do matury,a choć ja sam naukę zaczynam od października, zacząłem się zastanawiać jak to z tą nauką jest. 

Moje zdanie na temat systemu edukacji jest proste. Jedyną rzeczą, której nas uczy to czym jest ironia, żebyśmy wiedzieli dlaczego nazywany jest systemem oświaty. Może czasem warto przyjrzeć się czego uczą nas, albo nasze dzieci. Bo o ile ministerstwo pieje nad sukcesami kolejnych reform o tyle nauczyciele uczący od kilkudziesięciu lat tak samo, pozostają niereformowalni. Mało tego, nie bardzo rozumiem po co reformować coś z wierzchu, skoro od środka nie działa. To jak zmiana paska w zepsutym zegarku.

Szkoła powinna uczyć, co do tego wątpliwości nie ma. Każdy powinien zdobyć elementarną wiedzę, ale tak jak z kogoś o zerowej koordynacji wzrokowo-ruchowej nie będzie bramkarz w Champions League, tak z kogoś bez predyspozycji nie zrobimy fizyka, matematyka, czy filologa. A tymczasem ze wszystkich robimy nie tylko magistrów, bo to już nie wystarcza, ale doktorów, posiadaczy milionów kursów, w większości nieprzydatnych ani posiadaczowi, ani społeczeństwu, ale wymaganych. Jednak nie o tym chciałem pisać. Nie chcę też oskarżycielsko rzucić, że szkoła nie uczy życia, bo do życia musimy przystosować się sami. Chciałbym, żeby system oświaty rozwijał mnie, nas, nasze dzieci, czy rodzeństwo. Powiedzmy sobie szczerze, uczenie na pamięć pustych formułek, których nie rozumiemy nie jest edukacją, ani tym bardziej czymś rozwojowym. W efekcie czego szkoła nie uczy samodzielnego myślenia!

Wydaje mi się, że program edukacyjny jest źle zbilansowany i niesprawiedliwy. Chodzi mi o to, że mamy przerost formy nad treścią. Już nawet w podstawówkach powstają klasy profilowane, co traktuję bardziej jako ciekawostkę i atrakcję dla dzieciaków z klas 1-3. Problem pojawia się później, gdy, nie pewny jeszcze co chce robić w życiu, człowiek jest zobligowany do wyboru profilowanej klasy i przedmiotów, które będą obowiązywały go w formie rozszerzonej. Mógłbym próbować wziąć w obronę system edukacyjny, którym szedłem, bo pierwsza klasa liceum była ogólna, bez rozszerzeń, wszystkie przedmioty w wymiarze podstawowym. Mógłbym, ale był to całkowicie stracony rok dla uczniów i nauczycieli. Bo o ile w pierwszej klasie zrobiliśmy podstawy genetyki o tyle w trzeciej powtórzyliśmy to, tylko że w wymiarze rozszerzonym. W praktyce dodając dwa dodatkowe tematy, których nie omawialiśmy we wcześniejszych latach. Ponadto nie podobają mi się twory takie jak historia i społeczeństwo, czy przyroda zamiast chemii, biologii i fizyki, dla osób które nie uczą się ich w wymiarze rozszerzonym. Skoro już koniecznie i na siłę musimy wpychać godziny, dajmy normalne przedmioty. Raz tygodniowo, w stopniu podstawowym.

Po drugie szkoła, mam na myśli głównie licea, "dyskryminują" uczniów nie tyle słabszych, co z różnego rodzaju problemami. Jak grzyby po deszczu wyrastają placówki z oddziałami dwujęzycznymi i dobrze, sam chodziłem do takiego liceum i bardzo je sobie chwalę. Natomiast w miejscu w którym mieszkam, w mieście pięćdziesięciotysięcznym, nie ma żadnej szkoły średniej z odziałem integracyjnym. Dlaczego? Takie dzieci muszą jeździć, bardzo często wraz z rodzicami, do sąsiedniego miasta. W samej Warszawie szkół ponadgimnazjalnych z oddziałami integracyjnymi oraz z klasami integracyjnymi jest łącznie sto trzydzieści trzy (dane ze strony PPP nr 15), podczas gdy publicznych szkół ponadgimnazjalnych (jak podaje warszawskie Biuro Edukacji) jest dwieście trzydzieści dwie. Być może dane z Warszawy nie rażą, jednak co z mniejszymi miastami, o miasteczkach nie wspominając. Często przez to, bardzo inteligentne dzieci z trudnościami adaptacyjnymi w społeczeństwie (np. autystycy) nie mają prawidłowych warunków do rozwoju. A chyba to o rozwój w edukacji chodzi.

Nie potrzebujemy reform edukacji. Potrzebujemy nowego systemu oświaty, dostosowanego do rzeczywistości w jakiej żyjemy, ale przede wszystkim do bas, którzy w tym systemie musimy funkcjonować, do naszych potrzeb, możliwości i oczekiwań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz