poniedziałek, 14 września 2015

Chciałbym zjeść normalny obiad.


Chciałbym zjeść normalny obiad. W zwyczajnej szkole. Na niczym niewyróżniającej się stołówce. Ale, jak się po raz kolejny okazuje, prosić polską edukację o zwyczajność, to żądać zbyt wiele.

Rok szkolny w pełni, a rozporządzenie pani minister, dotyczące "zdrowego żywienia", przyprawia mnie o mdłości. Chciałbym powiedzieć coś w stylu "nic dziwnego, że system edukacji jest, jaki jest, skoro pracują w nim idioci", ale jednocześnie nie chcę być złośliwy, więc tylko to napiszę...

Akcja zakrawająca na debilizm, dlaczego? Zakazano solić i słodzić. Zabroniono sprzedawać batoniki. Dzieci nie chcą jeść obiadów, bo te są zwyczajnie niesmaczne. Jak zwykle wpadnijmy w skrajność. Bo przecież dzieci tyją od posłodzonego kompotu i posolonych ziemniaków. Nie spotkałem jeszcze osoby, która czubatymi łyżkami soliła sobie posiłek, ale co ja tam wiem. W końcu jestem randomowym człowieczkiem, egzystującym w tym kraju, a nie Minister Edukacji. I chyba jestem też normalny...

Ale koniec tych złośliwości. Przepraszam z głębi do cna przegniłego serduszka. Teraz będzie już tylko merytoryczne. Nie mam nic przeciwko zdrowej żywności. Jestem nawet bardzo za. Tylko to co robi ministerstwo to jakiś reżim. Naprawdę kary od tysiąca do pięciu tysięcy złoty za posiadanie w sklepiku batonika? Niech pani minister sama pije kawkę bez cukru i nie je ciastek na posiedzeniu Rady Ministrów, czy innych Komisji Edukacji.

I po raz kolejny mam wrażenie, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma nic wspólnego z edukacją, bo gdyby miało, zorganizowałoby w szkołach cykl zajęć o zdrowym żywieniu, spotkania z dietetykami, na których dzieci mogłyby zadawać pytania, prowadzić dyskusje, gdzie posiadłyby elementarną wiedzę z dziedziny techniki żywienia. A decyzję o tym co zjem, pozostawić mi i ufać w moją odpowiedzialność, bo w końcu wszyscy kiedyś odpowiedzialni będą. Ale łatwiej (bo mam skrytą nadzieję, że nie chodzi o to, że taniej) wprowadzić zakazy.

Edukacja zaczyna się w domu i naprawdę nic nie pomoże, jeśli rodzice będą zamawiać pizzę, wozić do wszelakiego rodzaju kebabów, hamburgerowni i innych smażalni frytek. Może niedługo wprowadzimy ograniczenia wiekowe na wejście do cukierni. Swoją drogą może państwo ma zbyt dużą władzę, skoro jednym rozporządzeniem jest w stanie kontrolować to co jemy.  Apeluję o normalność, a nie popadanie w skrajności! O edukację, a nie reżimowe zasady! Bo skoro największym problemem polskiego systemu oświaty jest posłodzenie dziecku kompotu, to... ech pozostawiam to już prywatnej analizie zgromadzonych tu internetów.

Jedzmy arbuzy, bo zdrowe.

4 komentarze:

  1. Fajny tekst, bardzo miło się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spokojnie, jeszcze wszystko przed tobą. Nie ma potrzeby aby się tak z tym spieszyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polska szkoła/edukacja nie należy do najlepszych, zgodzę się z tym. Jednak nie przesadzajmy. Ja co do swojej szkoły żadnych zastrzeżeń nie mam, bardzo sobie chwalę czas tam spędzony.

    OdpowiedzUsuń