sobota, 14 lutego 2015

Wa...nie.

Wanię poznałem w Petersburgu, cudowny człowiek. Nie tylko mnie oprowadził, ale i opowiedział tragiczną historię tego pięknego miasta.

A tak na serio.

Walentynki.

Temat tak oklepany i wyczerpany, że aż boli. Jednak ja również postanowiłem wzbogacić niezmierzone morze komentarzy swoimi trzema groszami.

- Czy jesteś za? - zapytałem mnie niepewnie.
- Nie - odpowiedziałem stanowczo.
- To jesteś przeciw? - zgadywałem.
- Nie - odpowiedziałem stanowczo.
- To jaki masz do tego stosunek?
- Całkowicie ambiwalentny.

Tak. To solilokwium mniej więcej obrazuje co myślę o 14 lutego. Super opcja dla par. Okazują sobie miłość, tak wielką i wieczną, na całe życie, która nie skończy się nawet po śmierci, no chyba że polubi zdjęcie tej szmaty (przepraszam nie mogłem się powstrzymać). Przesłodzone kartki pełne czerwonych serc płyną rzeką czerwonych prezentów aż do morza absurdu. Ale czego tu się czepiać? Czekoladki, czekolady, najważniejsze, żeby ktoś nas kochał.

Po drugiej stronie barykady siedzą smutne smutasy, podle szydzące z miłości i zakochanych. Powstają na naszym ukochanym fejsbuczku niezliczone wydarzenia typu: w Walentynki piję wódkę, w Walentynki biorę kokę, w Walentynki uprawiam seks z przygodnie spotkaną prostytutką... co kto lubi.

A tak, tak już naprawdę na serio, to sama idea Walentynek jest cudowna. To taka ogólnoświatowa rocznica wszystkich par! Pretekst do okazania większej czułości, wrażliwości, miłości, okazja do zrobienia jakiejś niespodzianki, czegoś crazy (ja na przykład chodzę bez skarpetek!). Wydaje mi się, że cała ta czerwona otoczka, odbiera im prawdziwy urok. Dawajmy sobie prezenty, ale PREZENTY, a nie takie same jak milion innych misiów z serduszkiem.

Prawdę mówiąc postulowałbym za utworzeniem Walentynek vol.2 gdzieś na przełomie października z listopadem, tak żeby nakarmić depresję miłością.

Cóż na dziś proponuję Wam Vianney'a lub inną piosenkę o miłości... sami zdecydujcie <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz