poniedziałek, 26 stycznia 2015

I co mam z Tobą zrobić?

Teraz będzie ciężko, teraz będzie moralizatorsko, teraz będzie naprawdę poważnie, mimo wszystkich błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, logicznych i każdych innych, jakie z dumą uda mi się popełnić.

Mam pomysł, włączcie i czytajcie dalej, bo właśnie przesłuchując ich album, piszę.

Nigdy nie myślałem, że poruszę taki temat, że napiszę o "czymś" takim, bo nigdy nie wychodziło mi mówienie o tym. Ale nie mam co ze sobą zrobić, więc robię to, co umiem, przenoszę myśli na papier, w nadziei, że jakoś się to poukłada.

Nie jest tajemnicą, że do najwspanialszych ludzi nie należę, człowiek ze mnie raczej przeciętny, jeśli nie marny, ale mimo iż potrafię być przykry, złośliwy, oschły i oziębły, w gruncie rzeczy, w głębi mojego przegniłego serduszka, nie jestem takim złym potworem. Jestem wrażliwy, empatyczny, nieśmiały, niektórzy twierdzą, że bywam uroczy, ale też wycofany. Mają rację. Susan Sontag napisała: "Nie mam poczucia winy z tego powodu, że nie udzielam się społecznie, choć czasem mi to doskwiera, bo samotność jest bolesna. Gdy jednak ruszam między ludzi, mam wrażenie moralnego upadku – to tak, jakby szukać miłości w burdelu."

No i właśnie na tym chciałem się skupić. Nie na burdelu ale na miłości, dziwnym temacie w dzisiejszych czasach, i na samotności, jeszcze bardziej niż miłość, powszechnej.

Któregoś pięknego dnia spotkałem się ze znajomymi i rozmowa, jak to rozmowa nastolatków, po jakimś czasie zeszła na pary. Na to, kto jest szczęśliwy w związku, kto nie, jaki jest czyj ideał, i takie tam inne pierdoły. I w końcu wzrok sparowanego towarzystwa spoczął na samotny mnie i padło pytanie: "kogo szukasz?".

Nie wiem kogo...

Kogoś, z kim byśmy się rozumieli, kogoś, z kim mógłbym pójść na piwo i porozmawiać o pierdołach, albo usiąść sobie i przeprowadzić konwersację o chociażby poetach wyklętych. Kogoś, kto byłby wobec mnie lojalny i szczery, komu mógłbym powierzyć te wszystkie przemilczane niegdyś słowa. Kogoś, z kim stworzyłbym relację opartą na równych zasadach. Chciałbym móc na kogoś liczyć, ale też czuć się potrzebnym. Chciałbym, żeby ktoś czuł się ze mną bezpiecznie, żeby mi ufał, żeby nie bał się powiedzieć, czy zrobić wszystkiego, co przyjdzie mu na myśl, Chciałbym kogoś, dla kogo mógłbym być oparciem, dla kogo byłbym ważny, komu mógłbym się w życiu jakoś przydać, urozmaicić jakoś tę bezsensowną, samotną egzystencję. Ponoć każdemu zostało powierzone zadanie czuwania nad samotnością drugiego.

Kiedy o tym powiedziałem, usłyszałem, że to "romantyczna wizja miłości", tylko że, ja tak widzę przyjaźń. Przynajmniej tak mi się zdawało... Przyjaźń jest formą miłości do drugiej osoby, takiej innej.

Nie wiem czemu ludzie zaczęli miłość kojarzyć ze związkiem, w którym prędzej, czy później dwoje ludzi wyląduje ze sobą w łóżku (wydaję mi się, że to wpływ obecnej kultury, przesiąkniętej hedonizmem). Oczywiście, że sfera fizyczna w relacjach międzyludzkich jest ważna, ale ona jedynie utwierdza uczucia, a nie je determinuje, jest pewnym dodatkiem, bonusem, pozwalającym nam zamknąć się i zamiast mówić wyświechtane "będzie dobrze", po prostu kogoś przytulić.

Miłość jest wielkim słowem, pod którym kryją się niewielkie rzeczy, niewielkie, a dające tak niesamowite uczucia, bo przecież nie jedno. Jest tam radość, poczucie bezpieczeństwa, przyjemność, zabawa, ale i wspólne cierpienie, wspólny smutek, wsparcie, samotność... każdy może wyliczać w nieskończoność.

Oczywiście przyjaźń może przerodzić się w miłość, która, w pewien sposób, żąda od nas fizyczności. Przyjaźń przekształca się w miłość, w tym drugim, powszechniejszym znaczeniu. Czy to problem? Pewnie chętnie odpowiedziałbym, że "nie", ale... Są granice, jak pisze mój ulubiony Dostojewski, "są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne; przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobna".

Prawdziwa miłość nie żąda ofiary od kogoś, raczej skłania do niej nas samych. To trudne, bardzo trudne, czasem może nawet niemożliwe... ale nie możemy przekraczać czyjejś strefy bezpieczeństwa w imię naszej własnej miłości, przecież miłość powinna być równa, taka sama i niezmienna, a oparta na jednostronnym pożądaniu, przestaje być miłością.

Jeśli  przekroczymy granice, jeśli zrobimy to, nie ważne jak, specjalnie, czy przez przypadek, może się zrobić dziwnie... może pojawić się dystans, pewien rodzaj izolacji, aż w końcu samotność. Wszystko, co budowaliśmy latami, rozsypie się. Zostanie pustkowie między dwójką przyjaciół, wypalona pustynia, na której zawsze będzie można próbować przywrócić dawny ogród. Będzie można próbować na nowo zasiać zaufanie, ale wcale nie jest powiedziane, że wyrośnie na tej spalonej ziemi.

Ale próbować trzeba, jeśli nam na kimś zależy!

Może piszę to dlatego, żeby pocieszyć wszystkich we friendzone, a może dlatego, że jak to ja, zrobiłem coś idiotycznego, drobnostkę, głupstwo, a teraz nie mogę poradzić sobie z wyrzutami sumienia.

1 komentarz:

  1. Kochany Robaczku! ♥
    Właśnie zostałeś nominowany do "Liebster Blog Award"! Szczegóły tutaj: http://i-lost-my-life-to-fandoms.blogspot.com/2015/01/liebster-blog-award.html
    Baw się dobrze!

    OdpowiedzUsuń